"Wielki Mur z Winnipeg i ja" Mariana Zapata

Książki Mariany Zapaty znam jeszcze z czasów, gdy nie było ich polskich wydań. Po angielsku czytałam "Kultiego", oraz powieść na którą w kraju jeszcze czekamy, czyli "Wait for it". Historie opisane przez autorkę są bardzo charakterystyczne. W Ameryce taki styl prowadzenia fabuły nazywany jest slow burn i jest to coś, co osobiście uwielbiam w literaturze kobiecej. 



Tak, jest to romans. Z jednej strony przewidywalny, gdyż wiemy, kto będzie z kim od samego początku. Ale z drugiej, nie powielający schematów znanych nam z typowych powieści kobiecych, czy też erotyków. Uczucie miedzy bohaterami buduje się bardzo powoli i prawie do samego końca nie jesteśmy raczeni żadnymi gorącymi scenami. Ale gorąco jest i to bardzo! Za sprawą delikatnego iskrzenia, chemii wiszącej w powietrzu, spojrzeń, drobnych gestów, codziennej rutyny. Jesteśmy świadkami rozwijania się związku, który buduje się powoli, ale na solidnych podstawach. I choć mamy do czynienia z motywem hate-love, to wcale nie jeden pocałunek sprawia, że wszystko się zmienia, ale długotrwały proces uczenia się siebie nawzajem.

Aiden to olbrzymi zawodnik footballu amerykańskiego, zwany Wielkim murem z Winnipeg. Vanessa natomiast jest jego asystentką, która wreszcie postanowiła postawić się niewdzięcznemu i mrukliwemu szefowi. Gdy dziewczyna rzuca pracę, gwiazda sportu zmuszona jest do przyjścia do niej i proszenia o pomoc w nietypowej sprawie. Jak najłatwiej uniknąć deportacji ze Stanów Zjednoczonych? Oczywiście należy się ożenić.  A gdzie ma znaleźć żonę mężczyzna, który nie lubi ludzi, nigdy nie umawia się na randki i niewiele rozmawia, nawet ze swoim współlokatorem? Może w osobie kobiety, która do tej pory codziennie przygotowywała mu wegańskie posiłki, prała bieliznę, zawoziła samochód na przeglądy, oraz odpowiadała na jego maile.



Uwielbiam ksiazki Zapaty za brak przesadnej erotyki, za tworzenie relacji, które na prawdę mają szansę przetrwać długie lata, za mrukliwych bohaterów, którzy gdy się zakochują, to są czuli i oddani po sam grób. Nie zawsze leży mi styl wypowiadania się bohaterek, ale mogę czasem przymknąć oko na kilka niecenzuralnych słów, lub nieprzyzwoitych gestów. Na szczęście nie ma tego tak wiele jak u naszych rodzimych autorek powieści dla kobiet, które uważają chyba, że bez przekleństw to nie ma wiarygodnej historii i stosują je jak przecinki.

Polecam tę książkę bardzo. Połknęłam ją w dwa dni, choć to całkiem grube tomiszcze. A teraz już zaczęłam kolejna jej powieść "Od Lukova z miłością", która opowiada o łyżwiarzu figurowym - zaczyna się świetnie.

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty